Start. Kościelisko, Kiry, obok restauracji Harnaś. Ruszamy w kierunku Chochołowa i przejścia granicznego ze Słowacją Sucha Hora. Nie pada. Długo z górki, szybko uciekają kilometry, chociaż ze względu na przyjęta taktykę szybko też oddzieliliśmy się od peletonu. Bynajmniej, nie była to tzw. ucieczka, ku zmartwieniu Ryśka. W okolicach 50 km, przed Oravicami, pierwszy poważniejszy 10km podjazd, następnie ostry zjazd, na którym można swobodnie rozwinąć prędkość powyżej 70km/h. Za chwilę kolejny podjazd, tym razem tylko(!) 5km z nachyleniem 12% i pojawiające się pierwsze pytania ile takich podjazdów jeszcze przed nami. Na 77km pierwszy zorganizowany pit-stop i pierwszy 15 minutowy odpoczynek. Tam też rozpoczyna się najdłuższy, bo liczący około 40 km podjazd pod Strbskie Pleso. Nie dowie się, co znaczy taki podjazd nikt, kto go nie pokona lub chociażby spróbuje. Dlatego nie będę daremnie zużywał fontów na opisywanie tego uczucia. A czas biegnie. Chociaż według wyliczeń Ryśka, mamy jego zapas i stać nas na poświęcenie chwili na zupę, rezygnujemy z tego pomysłu. Po morderczym dla mnie wysiłku Strbskie Pleso zostaje osiągnięte. Jesteśmy na około 120 km trasy. W nagrodę zjazd, 15 km. Mimo wszystko nie rekompensuje on wysiłku włożonego w podjazd.
W tamtej chwili nie mogłem jeszcze wiedzieć, że pomimo minięcia ponad połowy trasy, wcale nie jest jeszcze „z górki”. Rysiek znajduje jeszcze siły, aby mnie raz na jakiś czas wyprzedzić, zatrzymać się w lesie na maliny i poklikać w swojego Garmina, czekając, aż go dogonię. 147 km, kolejny pit-stop obsługiwany przez samego organizatora. Kolejne (aż) 15 minut odpoczynku. Ulga, bo dowiadujemy się, że nie jesteśmy ostatni. Cały czas jest wiara i nadzieja, że zmieścimy się w czasie, Ale… nic tak nie psuje radości z zakończenia wyścigu, jak świadomość, że jest dopiero 3/4 drogi, a do przejechania pozostał najtrudniejszy odcinek i to jeszcze w silnym deszczu.
Na II pit-stopie
Tak nas ponownie przywitała Polska, płacząc z nieba nad moją niedolą :). Jeszcze 5-6 ostrych podjazdów i zjazdów, na których muszę wyhamowywać do 40-50 km/h, żeby wytrzymać uderzenia wody o twarz (zawsze noszę okulary, dzisiaj założyłem szkła kontaktowe:) i nie zaliczyć kolokwialnej „gleby” jadąc na cienkich oponkach. Palce u nóg – brak czucia z zimna, palce u rąk – nieprzydatne – manetki muszę obsługiwać nasadą dłoni. Ale… Łysa Polana, Cyrhla, Jaszczurówka, Zakopane, Krzeptówki, Kiry – dom Narcyza Sadłonia – organizatora całej imprezy. Czas 10 godzin 48 minut, Cel osiągnięty. Wnioski do wyciągnięcia i za rok ponownie w drogę.
Trasa trasą, cel celem, ale impreza i organizatorzy zasługują na słowa najwyższego uznania. Wszystko: organizacja, przyjazna (ba, przyjacielska) obsługa na starcie, pit-stopach i mecie, uśmiech, jedzonko, pożyczone spodnie.. Wszystko robiło wrażenie. Jeżeli ktoś chciałby wziąć udział w czymś wyjątkowym, kameralnym i niezapomniany, polecam i zostawiam namiar na imprezę. Najprawdopodobniej za rok kolejna, XII już, edycja.
http://www.rowerowepodhale.eu/index.php/aktualrajd/261-xi-rajd-rowerowy-2013
Nie było nagrody fair play, ale powinien ją otrzymać Rysiek, za to, że zamiast gonić tego Pierwszego (czas przejazdu 7 godzin 5 minut), potowarzyszył mi w niedoli przez cały czas trwania rajdu:).
Parametry lotu: Długość: 196km (dokręcone po minięciu mety do 200,3 km) Czas brutto: 10 godzin 48 minut Czas netto: 10 godzin 10 minut Przewyższenia: około 2680 m Średnia prędkość: 19 km/h Maksymalna prędkość: 72 km/h Minimalna wysokość npm: 561m Maksymalna wysokość npm: 1264 m Profil trasy: patrz obok poniżej |
Na rozruszanie ścięgien, następnego dnia odbyliśmy małą wycieczkę po plenerze, Doliną Małej Łąki. Zapraszamy do galerii: