A oto, za co można imprezę chwalić
- żeby dostać się do Dębna potrzebujemy tylko około 4-5h z Warszawy (mi to zajęło 4:12), głównie autostradą, odcinek od autostrady do Dębna jest w dużej mierze dwupasmowy.
- pakiet startowy - przebogaty: na sam początek koszulka - elegancka bawełniana i po prostu wyjściowa, później smycz maratonu, proporczyk(!), piwo(!) i kwas(!), nie licząc czekolady, biszkoptów i czekoladowych ciastek...
- bieg rozpoczyna się o godzinie 11:00, co sprawia, że można się wyspać po podróży do Dębna, obejrzeć część miejską trasy, rozgrzać się i jeszcze pooglądać lokalne "klimaty"...
- w biegu bierze udział tylko 2 tysiące biegaczy, a szeroka trasa jest zamknięta dla ruchu - zupłenie. Nie było momentu, gdzie się musiałem się ostro przeciskać. No może na samym początku, ale zrzucę to na karb faktu, że po prostu źle się ustawiłem. Później się okazało, że za bardzo chciałam:)
- atmosfera przyjazna, jak nigdzie i nigdy dotąd. Chyba wynika to chyba z faktu, maratonem żyje całe miasto i okolice. Dosłownie. Jest to największa impreza w mieście w całym w roku i mieszkańcy naprawdę na nią czekają. Trasa biegła także lokalnymi drogami, co sprzyjało zapoznawaniu się z lokalnym środowiskiem. A tego nie da się opisać, można spróbować opowiedzieć. Dopóki byłem w stanie obserwować otoczenie (jakiś 28 km), miałem momenty, kiedy w głos się śmiałem.
- trasa: elegancka, urozmaicone cztery pętle (nie wiem, jak organizatorzy nad tym panują), miasto i ulice, las, pola... wszystko o bardzo dobrej nawierzchni i bardzo płaskie (tylko 1% trasy to bruk, reszta asfalt).
- organizacja i obsługa: tu aż mi brak słów.. takie prawdziwe zaangażowanie mieszkańców w jak najlepszą obsługę biegaczy. Na trasie częste punkty obsługi, z bananami, pomarańczami, ciastkami, a nawet cukrem w kostkach :) Trasę obsługiwały głównie dzieciaki, ale przyjemnie był kiedy na ostatniej pętli wszystkie krzyczały "Zapraszamy za rok".
- masaże: dużo masażystów(też masażystek) i długi masaż. Mój trwał chyba ze 30 minut.
- posiłek regeneracyjny - prawie jak na lokalnych biegach. Dostaliśmy grochówkę... ale jaką i kiełbasę, chyba z wyższej półki. Nikt nie robił problemów z tym, że poprosiłem o dodatkową porcję dla Marty.
W zasadzie jedyną wadą całego biegu był wiatr. Był bardzo silny i w jednym kierunku. Spowalniał mnie około 20sek/km i ostatecznie spowodował zapalenie ucha :)
Jednakże słabszy czas niż zakładałem osiągnąłem dzięki innym czynnikom obiektywnym. Po prostu przegiąłem z chęcią osiągnięcia dobrego wyniku!! Do 30 km biegłem na rezultat 3:30:00 i... to by było na tyle. Zamiast poprawić najlepszy swój czas o ponad 18 minut, poprawiłem o 2 minuty i 30 sekund. Spokojnie chłopie, spokojnie! Co do pozytywów wiem tyle, że we wrześniu w Berlinie jestem w stanie to(!) zrobić. Mój bieg zakończył się w czasie 3:46:23... chyba muszę wypić to otrzymane piwo...
Berlin już we wrześniu.
Foto Marta Głębocka: